Nie ukrywam, że Maria Pawlikowska-Jasnorzewska jest moim poetyckim idolem. Myślę, że nie muszę nikomu przybliżać Jej sylwetki. Na tym blogu podzielę się z Wami Jej wierszami, bo są piękne. Znajdziecie tutaj też wiersze innych poetów. Wszystkie, które lubię i mają dla mnie znaczenie.
sobota, 31 lipca 2010
Szkicownik poetycki I
I
Najpiękniejszy chyba płot na ziemi, spleciony koszykowo, gniaździsty, niski, białym powojem natchniony wieczornie, otacza wkoło niebieską chałupę.
Na samym środku jej omszałej strzechy, białą wieżyczką na gnieździe swoim bocian się wznosi jednonogi. Obrazek, który już wydaje się oku jakby dawny, nierzeczywisty, wycięty z albumu „Dawnej Polski”.
Ten biało-czarny arab i maciek polski, równocześnie trochę nietutejszy w swojej powadze starego kadiego, jest naszym łącznikiem z Afryką.
Widzę go i na innym miejscu: W Rabat, koło Casablanki, na murze odwiecznej warowni, gdzie wśród róż spływających aż nazbyt hojnie, jak z poematów arabskich, stoi on podobnie jak i u nas, z jedną nogą podkurczoną i z tym samym statecznym wyrazem długiego dzioba wciśniętego w białą pierś.
Było to wczesną wiosną, niedawno, podczas wycieczki zamorskiej.
- Co tu robisz o tej porze? Wracaj do Polski! Wielki czas!- zawołał na niego jeden z podróżnych.
Wówczas wybuchnął gniewny klekot, a skrzydła wzniesione długo machały na wtrącającego się w nie swoje sprawy intruza ruchem rąk wypędzających.
Ptak trząsł się z oburzenia. Widać, czuł on już tęskny, żarliwy, organiczny obowiązek odlotu od tych róż arabskich, od kaktusów na łące rozsianych chwastem okrągłym, od krwistego ciepła tego stokrotnego południa do bladości, do mgieł, błota, promienistych bruzd, kwitnącej szaro czeremchy, strzechy śliskiej i zielonawej jak grzbiet wielkiej żaby zdobycznej...
Już czas, rzeczywiście czas ku dalekiej matce; żegnać przyjdzie ojcowskie objęcia żarliwego Maroka. Dotknięty wypominaniem mu skrytej jego słabości i udręki, długo jeszcze za nami wykłócał się klekotem, tak afrykańskim w swojej bębnowo-grzechotnej twardości. Wkrótce zapewne odleciał zawstydzony.
Bez busoli, kompasu, zegara, mapy, jak anioł-podróżnik, rządząc się tylko natchnieniem, powrócił i stanął nagle na środku swojej strzechy i swego koła w Kieleckiem czy Łowickiem. Stoi i duma o współrozwalonym płowym murze w Rabat czy Marakesz, gdzie róże płaczą afrykańskimi łzami kwietnego, melancholijnego w słońcu haremu.
Bogaczem jest: ma aż dwie ojczyzny, ale pomiędzy nimi legł szaroszafirowy, żmudny, rozłożysty szmat skrzydlatego mozołu, powietrzna rola twarda i niewdzięczna, przygotowana do mechanicznego, monotonnego orania skrzydłami.
***
III
Skowronek trzepoce skrzydłami nad łąką, nie jak ptak, ale jak ćma dzienna na szybie niebieskiego przestworza.
Maria Pawlikowska- Jasnorzewska
Upał
Dni znużone jak muły wloką się po wybojach.
W żaluzje pukają kanikuły...
Upał przyszedł z ogrodu i zamieszkał w pokojach.
Ach, jak pragnę twego serca z lodu...
Maria Pawlikowska- Jasnorzewska
W żaluzje pukają kanikuły...
Upał przyszedł z ogrodu i zamieszkał w pokojach.
Ach, jak pragnę twego serca z lodu...
Maria Pawlikowska- Jasnorzewska
Ptak
Na gałązce usiadł ptak:
Zaszczebiotał, zatrzepotał
Ostry dzióbek w piórka otarł,
Rozkołysał cały krzak.
Potem z świstem frunął w lot!
A gałązka rozhuśtana
Jeszcze drży, uradowana,
Że ją tak rozpląsał trzpiot
Julian Tuwim
Zaszczebiotał, zatrzepotał
Ostry dzióbek w piórka otarł,
Rozkołysał cały krzak.
Potem z świstem frunął w lot!
A gałązka rozhuśtana
Jeszcze drży, uradowana,
Że ją tak rozpląsał trzpiot
Julian Tuwim
Ptaszek
Ptaszek idiota,
głupszy niż się zdaje,
strojny barwną krajką,
z głową jak makówka,
nieprzyjaciel kota,
ojciec pięciu jajek,
z których każde jajko
pełne jest półgłówka,
przyparty do drzewa
pierzem rudo-sinem,
toczy głośne swary
z innym znów kretynem,
po czym śpiewa, śpiewa
głupstwa nie do wiary.
Maria Pawlikowska-Jasnorzewska
***[Wieczorny wiatr doświadcza ...] M. Pawlikowska- Jasnorzewska
Wieczorny wiatr doświadcza siłę pajęczyny,
Bielejącej w rozwidleniu drzewa...
W polu mgła jeszcze cieńszą rozsnuła się webą,
A z oddali, do gniazda cichy bocian zwiewa
Linią tak płynną,
Jakby kto smyczkiem z wolna przeciągnął przez niebo.
Maria Pawlikowska- Jasnorzewska
Obrazek
Na piasku, z chmurami za sobą
siedzą dziewczynki w trykotach.
Ziemia jest siedmiobarwna jak ich radość życia.
Morze jest jak moja tęsknota...
Maria Pawlikowska- Jasnorzewska
siedzą dziewczynki w trykotach.
Ziemia jest siedmiobarwna jak ich radość życia.
Morze jest jak moja tęsknota...
Maria Pawlikowska- Jasnorzewska
Żurawie
O żurawie na niebie krwawem!
O kluczu lekki i złoty,
który otwierasz tęsknotę
za nieskończonym odlotem!
Maria Pawlikowska-Jasnorzewska
O kluczu lekki i złoty,
który otwierasz tęsknotę
za nieskończonym odlotem!
Maria Pawlikowska-Jasnorzewska
Źdźbło
Źdźbłem trawy pieszczę swój cień,
wiem, że to też ja
jestem, tam po stronie gdzie
mroczny świat otwiera drzwi na prawdę.
Swojego cienia szukam,
bo czasem pozwala mi być
tu, gdzie czas i przestrzeń,
wypuszcza mnie na spacer po życiu
mój cień i mówi: Baw się moja kochana
jeżeli inaczej nie potrafisz,
ja trwam,
w końcu i tak przytulę cię,
obejmę mocno, aż wszystko zrozumiesz.
Liliana Zubińska
wiem, że to też ja
jestem, tam po stronie gdzie
mroczny świat otwiera drzwi na prawdę.
Swojego cienia szukam,
bo czasem pozwala mi być
tu, gdzie czas i przestrzeń,
wypuszcza mnie na spacer po życiu
mój cień i mówi: Baw się moja kochana
jeżeli inaczej nie potrafisz,
ja trwam,
w końcu i tak przytulę cię,
obejmę mocno, aż wszystko zrozumiesz.
Liliana Zubińska
Zmierzch na morzu
Wybrzeże coraz to bledsze
w liliowej półżałobie
i żaglowiec oparty na wietrze,
jak ja na myśli o tobie.
Maria Pawlikowska- Jasnorzewska
w liliowej półżałobie
i żaglowiec oparty na wietrze,
jak ja na myśli o tobie.
Maria Pawlikowska- Jasnorzewska
czwartek, 15 lipca 2010
Pogodnie patrzą...
Pogodnie patrzą me oczy,
Pogodnie,
Czy w niebie słońce, czy cienie,
By w nich czytali przechodnie
Wieść dobrą i pozdrowienie.
Radośnie śmieją się usta,
Radośnie,
Przyjacielskimi uśmiechy,
By ludzi, których los chłośnie,
Skrzepić słodyczą pociechy.
Wesoło dźwięczą me słowa,
Wesoło,
Wśród skwaru dróg czy zawiei,
By tym, co chylą w dół czoło,
Dodać otuchy, nadziei.
Lecz na dnie wszystkich tych rzeczy,
Lecz na dnie,
Jest wielki smutek człowieczy,
Serce cierpiące bezradnie,
Którego nic nie uleczy.
Leopold Staff
Pogodnie,
Czy w niebie słońce, czy cienie,
By w nich czytali przechodnie
Wieść dobrą i pozdrowienie.
Radośnie śmieją się usta,
Radośnie,
Przyjacielskimi uśmiechy,
By ludzi, których los chłośnie,
Skrzepić słodyczą pociechy.
Wesoło dźwięczą me słowa,
Wesoło,
Wśród skwaru dróg czy zawiei,
By tym, co chylą w dół czoło,
Dodać otuchy, nadziei.
Lecz na dnie wszystkich tych rzeczy,
Lecz na dnie,
Jest wielki smutek człowieczy,
Serce cierpiące bezradnie,
Którego nic nie uleczy.
Leopold Staff
wtorek, 13 lipca 2010
***[Niech nie będzie...]
Obrazy księżyca
Nietoperz
Gdy już zmierzch wonne olejki w tęczowe niebo wetrze,
nietoperz wylatuje ze strychu
i zaczyna mierzyć po cichu
wielkie koła tęsknoty rozlane na wietrze...
Traci ślad i zaczyna na nowo.
Cicho trzepie skrzydłem błoniastem
i mierzy, i mierzy do świtu
koła wieczornych tęsknot wiszących nad miastem..
Maria Pawlikowska-Jasnorzewska.
* Z dedykacją dla Kochanego Netoperka:*
nietoperz wylatuje ze strychu
i zaczyna mierzyć po cichu
wielkie koła tęsknoty rozlane na wietrze...
Traci ślad i zaczyna na nowo.
Cicho trzepie skrzydłem błoniastem
i mierzy, i mierzy do świtu
koła wieczornych tęsknot wiszących nad miastem..
Maria Pawlikowska-Jasnorzewska.
* Z dedykacją dla Kochanego Netoperka:*
poniedziałek, 12 lipca 2010
Amory
Nagła myśl i możliwość buchająca pieśnią,
o której sen ostrzegał radosnym półgłosem...
Zamiast ust, które jeszcze całować się nie śmią,
- papieros, zapalony drugim papierosem.
Zetknięcie ramion w loży lub w głębi karety,
koncentrujące życie w płonącym rękawie!
Słodkie ognie bengalskie, rozkoszne rakiety,
i oczy roześmiane w śmiertelnej zabawie.
Shake-hand za długi nieco a chcący trwać wiecznie,
i odpychanie ludzi: nie mówcie! nie radźcie!
I słowa, drżące, wdzięczne, niepotrzebne, śmieszne,
jak koronki i wstążki na przecudnym akcie.
Maria Pawlikowska-Jasnorzewska
o której sen ostrzegał radosnym półgłosem...
Zamiast ust, które jeszcze całować się nie śmią,
- papieros, zapalony drugim papierosem.
Zetknięcie ramion w loży lub w głębi karety,
koncentrujące życie w płonącym rękawie!
Słodkie ognie bengalskie, rozkoszne rakiety,
i oczy roześmiane w śmiertelnej zabawie.
Shake-hand za długi nieco a chcący trwać wiecznie,
i odpychanie ludzi: nie mówcie! nie radźcie!
I słowa, drżące, wdzięczne, niepotrzebne, śmieszne,
jak koronki i wstążki na przecudnym akcie.
Maria Pawlikowska-Jasnorzewska
Ze złości
Kochałbym cię (psiakrew, cholera!),
gdyby nie ta niepewność,
gdyby nie to, że serce zżera
złość, tęsknota i rzewność.
Byłbym wierny jak ten pies Burek,
chętnie sypiałbym na słomiance,
ale ty masz taką naturę,
że nie życzę żadnej kochance.
Kochałbym cię (sto tysięcy diabłów),
kochałbym (niech nagła krew zaleje!),
ale na mnie coś takiego spadło,
że już nie wiem, co się ze mną dzieje:
z fotografią, jak kto głupi, się witam,
z fotografią (psiakrew!) się liczę,
pójdę spać i nie zasnę przed świtem,
póki z grzechów się jej nie wyliczę,
a te grzechy (psiakrew!) malutkie,
więc (cholera) złości się grzesznik:
że na przykład, wczoraj piłem wódkę
lub że pani Iks - niekoniecznie.
Cóż mi z tego (psiakrew!), żem wierny,
taki, co to "ślady po stopach"?...
Moja miła, minął październik,
moja miła (psiakrew!), mija listopad.
Moja miła, całe życie mija...
Miła! Miła! - powtarzam ze szlochem...
To mi życie daje, to zabija,
że ja ciągle (psiakrew!) ciebie kocham.
Władysław Broniewski
gdyby nie ta niepewność,
gdyby nie to, że serce zżera
złość, tęsknota i rzewność.
Byłbym wierny jak ten pies Burek,
chętnie sypiałbym na słomiance,
ale ty masz taką naturę,
że nie życzę żadnej kochance.
Kochałbym cię (sto tysięcy diabłów),
kochałbym (niech nagła krew zaleje!),
ale na mnie coś takiego spadło,
że już nie wiem, co się ze mną dzieje:
z fotografią, jak kto głupi, się witam,
z fotografią (psiakrew!) się liczę,
pójdę spać i nie zasnę przed świtem,
póki z grzechów się jej nie wyliczę,
a te grzechy (psiakrew!) malutkie,
więc (cholera) złości się grzesznik:
że na przykład, wczoraj piłem wódkę
lub że pani Iks - niekoniecznie.
Cóż mi z tego (psiakrew!), żem wierny,
taki, co to "ślady po stopach"?...
Moja miła, minął październik,
moja miła (psiakrew!), mija listopad.
Moja miła, całe życie mija...
Miła! Miła! - powtarzam ze szlochem...
To mi życie daje, to zabija,
że ja ciągle (psiakrew!) ciebie kocham.
Władysław Broniewski
"Jaskółka" Władysław Broniewski
Napłynęła na mnie fala miłosna,
jak powódź, co lody znosi.
Ty nie jesteś już taka młoda, ale jak wiosna,
i kto ciebie o to prosił?
Może moje serce prosiło na klęczkach
w rozmaitych rozpaczach i klęskach,
całując z rozpaczą na spółkę
ciebie - jaskółkę?
A może te jaskółki w niebie,
podobne do ciebie,
latały, kwiliły i wylatały,
żebym był radosny i śmiały?
Władysław Broniewski
"Klepsydra nad morzem" M. Pawlikowska- Jasnorzewska
Świecie! Chwile marzenia, których mi nie wydrzesz,
mierzę piaskiem, sypanym z garści w dłoń otwartą.
Klepsydra taka, żadnej nie równa klepsydrze,
głosi, że czas jest długi i że mierzyć warto.
Lśniące dreszcze, jak chmury wędrownych motyli
lecą w wieczność, gdzie śmierci nie sięga już hydra.
- Płynąłbyś, piasku życia, nieskończoną wstęgą,
gdybym ja cię mierzyła, marząca klepsydra...
Maria Pawlikowska-Jasnorzewska
mierzę piaskiem, sypanym z garści w dłoń otwartą.
Klepsydra taka, żadnej nie równa klepsydrze,
głosi, że czas jest długi i że mierzyć warto.
Lśniące dreszcze, jak chmury wędrownych motyli
lecą w wieczność, gdzie śmierci nie sięga już hydra.
- Płynąłbyś, piasku życia, nieskończoną wstęgą,
gdybym ja cię mierzyła, marząca klepsydra...
Maria Pawlikowska-Jasnorzewska
Mogłam odkryć świat
Uwikłana w związki międzyludzkie
miotam się między niżem atmosferycznym,
konjunkcją Marsa z Uranem,
a kilkoma proteinami w organizmie,
które czynią nadmiar.
Skończy się bólem głowy,
wierszem lirycznym
czy awanturą w domu?
Może na ulicy kopnę tylko kamyk
i tak wypełni się
jedyny moment,
który mógł odsłonić rąbek prawdy,
mój mały niedokończony świat.
Dzisiaj mogłam go odkryć.
Liliana Zubińska
miotam się między niżem atmosferycznym,
konjunkcją Marsa z Uranem,
a kilkoma proteinami w organizmie,
które czynią nadmiar.
Skończy się bólem głowy,
wierszem lirycznym
czy awanturą w domu?
Może na ulicy kopnę tylko kamyk
i tak wypełni się
jedyny moment,
który mógł odsłonić rąbek prawdy,
mój mały niedokończony świat.
Dzisiaj mogłam go odkryć.
Liliana Zubińska
niedziela, 11 lipca 2010
Moja melancholia
Moja melancholia przychodzi do mnie
już bez zapowiedzi,
mimo, że to środek lata,
otulona cieniami wbiega,
zostawiając otwarte drzwi.
Moja melancholia nie pyta o zdrowie,
siada na kolanach i opowiada
o ostatniej podróży do świętych miejsc,
grobów Nietzschego i Kierkegaarda.
Moja mała melancholia marzy o tym
by być potężna, ogromna,
by pozbawić mnie zmysłów.
Muszę ją pocieszać,
jest przecież taka czuła, delikatna,
bezbronna.
Moja melancholia, gdy przyszedł październik,
listopad, nabrała więcej śmiałości,
powiedziała, że może jeszcze zostać,
zadomowiła się. Wypełnia sobą wszystkie kąty,
szuflady , kieszenie, całą rzeczywistość.
Trudno znaleźć puste miejsce,
jeszcze wkradła się do przeszłości.
Teraz moja melancholia przerasta wyobrażenie
o tym co jest
i podpowiada mi
moje marzenia.
Liliana Zubińska
już bez zapowiedzi,
mimo, że to środek lata,
otulona cieniami wbiega,
zostawiając otwarte drzwi.
Moja melancholia nie pyta o zdrowie,
siada na kolanach i opowiada
o ostatniej podróży do świętych miejsc,
grobów Nietzschego i Kierkegaarda.
Moja mała melancholia marzy o tym
by być potężna, ogromna,
by pozbawić mnie zmysłów.
Muszę ją pocieszać,
jest przecież taka czuła, delikatna,
bezbronna.
Moja melancholia, gdy przyszedł październik,
listopad, nabrała więcej śmiałości,
powiedziała, że może jeszcze zostać,
zadomowiła się. Wypełnia sobą wszystkie kąty,
szuflady , kieszenie, całą rzeczywistość.
Trudno znaleźć puste miejsce,
jeszcze wkradła się do przeszłości.
Teraz moja melancholia przerasta wyobrażenie
o tym co jest
i podpowiada mi
moje marzenia.
Liliana Zubińska
Kałuża
Dobrze z dzieciństwa pamiętam ten lęk.
Omijałam kałuże,
zwłaszcza te świeże, po deszczu.
Któraś z nich przecież mogła nie mieć dna,
choć wyglądała jak inne.
Stąpnę i nagle zapadnę się cała,
zacznę wzlatywać w dół
i jeszcze głębiej w dół,
w kierunku chmur odbitych
a może i dalej.
Potem kałuża wyschnie,
zamknie się nade mną,
a ja na zawsze zatrzaśnięta gdzie
z niedoniesionym na powierzchnię krzykiem.
Dopiero później przyszło zrozumienie:
nie wszystkie złe przygody
mieszczą się w regułach świata
i nawet gdyby chciały,
nie mogą się zdarzyć.
Wisława Szymborska
Omijałam kałuże,
zwłaszcza te świeże, po deszczu.
Któraś z nich przecież mogła nie mieć dna,
choć wyglądała jak inne.
Stąpnę i nagle zapadnę się cała,
zacznę wzlatywać w dół
i jeszcze głębiej w dół,
w kierunku chmur odbitych
a może i dalej.
Potem kałuża wyschnie,
zamknie się nade mną,
a ja na zawsze zatrzaśnięta gdzie
z niedoniesionym na powierzchnię krzykiem.
Dopiero później przyszło zrozumienie:
nie wszystkie złe przygody
mieszczą się w regułach świata
i nawet gdyby chciały,
nie mogą się zdarzyć.
Wisława Szymborska
Niektórzy lubią poezję
Niektórzy
czyli nie wszyscy.
Nawet nie większość wszystkich ale mniejszość
Nie licząc szkół gdzie się musi,
i samych poetów,
będzie tych osób chyba dwie na tysiąc.
Lubią
ale lubi się także rosół z makaronem,
lubi się komplementy i kolor niebieski,
lubi się stary szalik,
lubi się stawiać na swoim,
lubi się głaskać psa.
Poezję
tylko co to takiego poezja.
Nie jedna chwiejna odpowiedź
na to pytanie już padła.
A ja nie wiem i nie wiem i trzymam się tego
jak zbawiennej poręczy.
Wisława Szymborska
sobota, 10 lipca 2010
Droga do Ciebie....
Droga do Ciebie uciekła spod nóg.
I trawa nabrzmiała od rosy pieści mi stopy.
Dużo dużo rosy i dużo dużo trawy
zapach właśnie zaczął kwitnąć-
pełne garście zapachu.
Droga- igła do Ciebie zgubiła się w stogu siana.
A siano siano takie miękkie
i dużo go po brzegi
siano jak drogi.
Droga do Ciebie skręciła gdy szłam prosto.
Leniwe motyle obsiadły mi ramiona
całe dłonie motyli
głowa pełna motyli.
Katarzyna Pakuła
I trawa nabrzmiała od rosy pieści mi stopy.
Dużo dużo rosy i dużo dużo trawy
zapach właśnie zaczął kwitnąć-
pełne garście zapachu.
Droga- igła do Ciebie zgubiła się w stogu siana.
A siano siano takie miękkie
i dużo go po brzegi
siano jak drogi.
Droga do Ciebie skręciła gdy szłam prosto.
Leniwe motyle obsiadły mi ramiona
całe dłonie motyli
głowa pełna motyli.
Katarzyna Pakuła
Drzewo kwitnące
Złamana gałąź śliwy
u samego czarnego ramienia
jest jak poemat żywy
o bezowocnych marzeniach.
I jam drzewo, które życie więzi,
i w rękach się waszych szamocę-
nie łamcie moich gałęzi:
wszystko to są owoce.
Dajcie mi pachnąć słowa
-owoc mój słodki jest, wiecie?
Będziecie kiedyś żałować,
żeście zatruli mój kwiecień...
Maria Pawlikowska-Jasnorzewska
u samego czarnego ramienia
jest jak poemat żywy
o bezowocnych marzeniach.
I jam drzewo, które życie więzi,
i w rękach się waszych szamocę-
nie łamcie moich gałęzi:
wszystko to są owoce.
Dajcie mi pachnąć słowa
-owoc mój słodki jest, wiecie?
Będziecie kiedyś żałować,
żeście zatruli mój kwiecień...
Maria Pawlikowska-Jasnorzewska
Bzy zerwane w nocy
Obudziłaś nas! Ach, ileż gwałtu,
Ileż rosy nawalnej!
W niemożności wydania krzyku!
A było właśnie tak cicho,
Powiew nas huśtał astralny,
I wdychałyśmy tajemnicę gwiazd
Ośrodkami naszych krzyżyków...
Maria Pawlikowska- Jasnorzewska
Ileż rosy nawalnej!
W niemożności wydania krzyku!
A było właśnie tak cicho,
Powiew nas huśtał astralny,
I wdychałyśmy tajemnicę gwiazd
Ośrodkami naszych krzyżyków...
Maria Pawlikowska- Jasnorzewska
piątek, 9 lipca 2010
"Cel" Julian Tuwim
Szukałem tego w Paryżu, szukałem w Berlinie i Rzymie,
A to za oknem było i miało polskie imię.
Myślałem że to potęga, świat nowy, nowe dzieje,
A to ogródek wiejski, co się kwiatami śmieje.
A to groszek pachnący, georginie i malwy,
Wymalowane słońcem w proste, włościańskie barwy.
Teraz kołysz się, kołysz, nierozumna głowo,
Że w ogródku niebiesko i płowo, i różowo.
Szukałem tego pogonią - niecierpliwie, proroczo,
A to mi z paru grządek ukazało się oczom.
Będę jeszcze w New Yorku, będę w Moskwie i Hadze,
Da Bóg, to i o Tokio, to i Tokio zawadzę.
Julian Tuwim
Szkicownik poetycki (1939)-4
4
O miły robaczku, czarna perło owalna, dlaczego udajesz przede mną nieżywego? Skąd wiesz, że to odstrasza, że na widok nieszczęścia każdy ucieknie, mając po uszy własnych zmartwień? Podziwiam cię. Złość- uważasz- ostyga na widok śmierci? Wpatruję się w myśl chytrą, którą przedstawiasz. W doświadczenie odwieczne.
Komediancie! Dajesz się podmuchowi zefiru bezwolnie posuwać...
Słaby. Lekki.
Aż nagle weźmiesz nogi za pas.
I człowiek nieraz zawdzięczał życie podobnie czujnym manewrom.
Wszyscyśmy bracia.
Maria Pawlikowska-Jasnorzewska
Łabędź
czwartek, 8 lipca 2010
Barwy
Oto jest fiolet- drzewa cień idący żwirem,
fiolet łączący miłość czerwieni z szafirem.-
Tam brzóz różowa kora i zieleń wesoła,
a w jej ruchliwej sukni nieb błękitne koła.
A we mnie biało, biało, cicho, jednostajnie-
bo noszę w sobie wszystkich barw skupioną tajnię.-
O jakże się w białości mojej bieli męczę-
chcę barwą być- a któż mnie rozbije na tęczę?
Maria Pawlikowska-Jasnorzewska
Rozmowa liryczna
Rozmowa liryczna
- Powiedz mi jak mnie kochasz.
- Powiem.
- Więc?
- Kocham cie w słońcu. I przy blasku świec.
Kocham cię w kapeluszu i w berecie.
W wielkim wietrze na szosie, i na koncercie.
W bzach i w brzozach, i w malinach, i w klonach.
I gdy śpisz. I gdy pracujesz skupiona.
I gdy jajko roztłukujesz ładnie -
nawet wtedy, gdy ci łyżka spadnie.
W taksówce. I w samochodzie. Bez wyjątku.
I na końcu ulicy. I na początku.
I gdy włosy grzebieniem rozdzielisz.
W niebezpieczeństwie. I na karuzeli.
W morzu. W górach. W kaloszach. I boso.
Dzisiaj. Wczoraj. I jutro. Dniem i nocą.
I wiosną, kiedy jaskółka przylata.
- A latem jak mnie kochasz?
- Jak treść lata.
- A jesienią, gdy chmurki i humorki?
- Nawet wtedy, gdy gubisz parasolki.
- A gdy zima posrebrzy ramy okien?
- Zimą kocham cię jak wesoły ogień.
Blisko przy twoim sercu. Koło niego.
A za oknami śnieg. Wrony na śniegu.
Konstanty Ildefons Gałczyński
Leśniczówka Pranie, 1950
środa, 7 lipca 2010
Nastrój
Na kwiatach - połysk ros...
Tęsknotą dzwoni
Tajemnej harfy dźwięk, co w serce trąca...
Śni mi się drżący głos...
Śni gąszcz kwitnąca
Śniegiem wisien i jabłoni...
Śni mi się złoty sen:
W ustroni -
Pieszczota dłoni Twej mdlejąca...
I blady uśmiech ten...
I brzask miesiąca...
I senny połysk migotliwej toni...
Śni mi się jasny zdrój...
Śni pełen woni
Miód kwiatu szczęścia, co aż w otchłani strąca...
I pocałunek twój -
Ta rosa drżąca
Najświętszej róży Hesperyjskich błoni...
Bogusław Adamowicz
Malinowe lato
Tak lekko płynie w nas to lato
jakby biedronki nim powoziły
w zaprzęgu jeszcze polne kwiaty
lekko schylają się do zimy
Ty zapatrzona w malin krople
co z lipca jeszcze nie ostygły
płynę za tobą wnet na oślep
ustami zbieram twe maliny
Bronisz mi trochę jak przez mgłę
i zasłaniasz od wiatru ręką
dopiero później przyjdzie nam odpocząć
znów zejść na naszą ziemię świętą
Adam Ziemianin
poniedziałek, 5 lipca 2010
Ucieczka w Tatry
Gdzie na halach szałasy w twardym światłocieniu
Są jak stożki, w niebieskim rzeźbione krzemieniu,
Gdzie gencjana- goryczka, nieulękła w pustce,
Wspina się jak góralka w szafirowej chustce,
Gdzie skrawkiem czystej wełny ścieli się szarotka,
Gdzie wśród piargów kozicę lub świstaka spotkasz,
Gwiżdżącego na baczność; gdzie wonna leluja
Różanym rusztowaniem na powietrzu buja,
Gdzie dziki krzak agrestu, blisko strony czeskiej
Stroi się w szkiełka rosy, podłużne, niebieskie,
Jak świecznik zagraniczny- tam pokłoń się Tatrom,
Tam myślą się zatrzymaj. Drzemią na kształt matron
O suchych orlich twarzach... Matron nietykalnych!
Spokojne pośród wichrów orawskich czy halnych,
Trwają obce nizinom. Ani wiedzieć nie chcą
O grzmotach, które łunę wśród ciemności niecą,
Niszcząc świat.- Tu, jak cicho! Kędy sięgniesz wzrokiem,
Niewoli nie dostrzeżesz. Progi za wysokie...
Maria Pawlikowska- Jasnorzewska
Ranek w górach
Wyzłocone słońcem szczyty
Już różowo w górze płoną,
I pogodnie lśnią błękity
Nad pogiętych skał koroną.
W dole - lasy skryte w cieniu
Toną jeszcze w mgle perłowej,
Co w porannym oświetleniu
Mknie się z wolna przez parowy.
Lecz już wietrzyk mgłę rozpędza,
I ta rwie się w chmurek stada...
Jak pajęcza, wiotka przędza
Na krawędziach skał osiada.
A spod sinej tej zasłony
Świat przegląda coraz szerzej,
Z nocnych, cichych snów zbudzony,
Taki jasny, wonny, świeży.
Wszystko srebrzy się dokoła
Pod perlistą, bujną rosą,
Świerki, trawy, mchy i zioła
Balsamiczny zapach niosą.
A blask spływa wciąż gorętszy,
Coraz głębiej oko tonie,
Cudowności świat się piętrzy
W wyzłoconej swej koronie.
Góry wyszły jak z kąpieli
I swym łonem świecą czystym,
W granitowej świecą bieli
W tym powietrzu przezroczystym.
Każdy zakręt, każdy załom
Wyskakuje żywy, dumny;
Słońce dało życie skałom,
Rzeźbiąc światłem ich kolumny.
Wszystko skrzy się, wszystko mieni,
Wszystko w oczach przeistacza -
Gra przelotnych barw i cieni
Coraz szerszy krąg zatacza.
Już zdrój srebrną pianą bryzga,
Gdy po ostrych głazach warczy...
Już się żywszy odblask ślizga
Po jeziorek sinej tarczy...
Już pokraśniał rąbek lasu...
Już się wdzięczy i uśmiecha
Brzeg doliny - aż szałasu
Dolatują śpiewne echa...
Przez zielone łąk kobierce,
Dzwoniąc, idą paść się trzody...
Jakaś rozkosz spływa w serce,
Powiew szczęścia i swobody.
Pierś się wznosi, pierś się wzdyma
I powietrze chciwie chwyta -
Dusza wybiec chce oczyma
Upojona, a nie syta;
Niby lecieć chce skrzydlata,
Obudzona jak z zaklęcia...
I tę całą piękność świata
Chce uchwycić w swe objęcia.
23 listopad 1878
Adam Asnyk
Czarna róża
Serce me spało, a moja myśl
tonęła gdzieś w lazurze,
nagle ujrzałem przy sobie tuż
skromniutką, czarną różę.
Wspaniałą krasą jej kwiat i liść
bynajmniej się nie płoni,
a przecież dziwny jakiś czar
przykuwa wzrok mój do niej.
Czarna różyczko! zerwę cię,
na piersi przypnę sennej -
serce się budzi - cóż to? ma dłoń
chwyta za kwiat kamienny!
Odchodzę smutny - w tej chwili znów
z kamienia kwiat wykwita;
wracam - i znowu moja dłoń
za zimny kamień chwyta.
Kazimierz Przerwa- Tetmajer
Niech skóra pęka...
Stos
***[ważą się-...]
Górski oset
O świerszczach
paście się paście w chrzęście połonin
włóczęgi świerszcze śpiewacze
chmura za chmurą góra za górą
za górą goni
zwiastuje rzeczy podwójny urok
tak nie inaczej
deszcz w seledynach drobno zacina
po niedalekimi stoku
szopa zwalona zgniłe ma krokwie
o słońce z malin oświeć ją okwieć
łuną dwoistych uroków
z tamtego deszczu jeszcze w potoku
pianą przepływa sam szum
a cieniów szprychy za drzewami
wieczór nierychły
wiozą tu po ziół zamszu
maleństwa świerszcze chwila upalna
upalna ale jak ciało
wieźcie ją w śpiewie po gniewnym niebie
pieśń kto wie może czasem uwalnia
jedyność a tej tak mało
1936
Józef Czechowicz
"Śmieszne" Anna Kamieńska
Jak to jest być człowiekiem
spytał ptak
Sama nie wiem
Być więźniem swojej skóry
a sięgać nieskończoności
być jeńcem drobiny czasu
a dotykać wieczności
być beznadziejnie niepewnym
i szaleńcem nadziei
być igłą szronu
i garścią upału
wdychać powietrze
dusić się bez słowa
płonąć
i gniazdo mieć z popiołu
jeść chleb
lecz głodem się nasycać
umierać bez miłości
a kochać przez śmierć
To śmieszne odrzekł ptak
wzlatując w przestrzeń lekko
Anna Kamieńska
niedziela, 4 lipca 2010
Muzyczny przerywnik z innej bajki...
Piękny, mocny głos. A ponieważ muzyka zawsze towarzyszy poezji, tak jak poezja towarzyszy muzyce...Posłuchajcie.
O śniegu w lecie
W dniach upału, w gorączkowym śnie,
Na morskim brzegu,
Jakże miło jest wspomnieć polski śnieg,
Przetrzeć czoło myślą o śniegu.
Kiedy na górskim stoku
Śniegi w łukach falowały życzliwie,
A narciarze jak lotne jaskółki fruwali
Po srebrnej niwie-
Gdy krokusy, jak widzów kolorowe tłumy
Stały w podziwie,
I sennie, i najwolniej spadało z obłoków
Symetryczne, gwiezdne igliwie-
O, wówczas żyliśmy szafirowo i biało,
Każdy w swojej czarodziejskiej zagrodzie,
Z których wszystkie (jak się później okazało)
Zbudowane były na lodzie...
Maria Pawlikowska-Jasnorzewska
Rozkołysany świat
sobota, 3 lipca 2010
Portret
Oto portret, wiszący na gwieździe, nie gwoździu:
Ręce jej- białe słońca, promienistopalce.
Rzęsy- gwiazdy złociste. Łzy- uczuć planety,
Po elipsie policzków toczące się srebrnie...
Jest na ziemi jak promień,
Gdy przez wieczność przebrnie,
A myśli jej- najszybszych meteorów gwizdy!
Widać się urodziła w nocy, nie z kobiety,
Pod wielkim morskim niebem,
Rozpryskanym w gwiazdy...
Maria Pawlikowska-Jasnorzewska
piątek, 2 lipca 2010
Zegar umarł...Katarzyna Pakuła
"Autoportret radosny" Miron Białoszewski
Cieszę się, że myślę.
Myślcie, że się cieszę.
Świadomość jest tańcem radości.
Moja świadomość tańczy
przed lampą deszczu
przed łupiną ściany
przed sklepem spożywczym z wiecami kapusty
przed ustami mówiących przyjaciół
przed własną ręką nieoczekiwaną
przed niewydrążoną rzeźbą rzeczywistości —
w przepychu najlepszej zabawy
i najwznioślejszego nabożeństwa
nieoddzielnie
moja świadomość tańczy.
A kiedy porwie się taniec,
zwyczajem każdego kłębka,
pójdę do nieba —
gdzie się nic nie czuje,
gdzie od początku byłem, zanim byłem,
gdzie już do końca będę, gdy nie będę,
tam — radość nie do opisania.
. . . . .
To wszystko.
Miron Białoszewski
Subskrybuj:
Posty (Atom)