Nie ukrywam, że Maria Pawlikowska-Jasnorzewska jest moim poetyckim idolem. Myślę, że nie muszę nikomu przybliżać Jej sylwetki. Na tym blogu podzielę się z Wami Jej wierszami, bo są piękne. Znajdziecie tutaj też wiersze innych poetów. Wszystkie, które lubię i mają dla mnie znaczenie.

sobota, 31 lipca 2010

Szkicownik poetycki I





I

Najpiękniejszy chyba płot na ziemi, spleciony koszykowo, gniaździsty, niski, białym powojem natchniony wieczornie, otacza wkoło niebieską chałupę.
Na samym środku jej omszałej strzechy, białą wieżyczką na gnieździe swoim bocian się wznosi jednonogi. Obrazek, który już wydaje się oku jakby dawny, nierzeczywisty, wycięty z albumu „Dawnej Polski”.
Ten biało-czarny arab i maciek polski, równocześnie trochę nietutejszy w swojej powadze starego kadiego, jest naszym łącznikiem z Afryką.
Widzę go i na innym miejscu: W Rabat, koło Casablanki, na murze odwiecznej warowni, gdzie wśród róż spływających aż nazbyt hojnie, jak z poematów arabskich, stoi on podobnie jak i u nas, z jedną nogą podkurczoną i z tym samym statecznym wyrazem długiego dzioba wciśniętego w białą pierś.
Było to wczesną wiosną, niedawno, podczas wycieczki zamorskiej.
- Co tu robisz o tej porze? Wracaj do Polski! Wielki czas!- zawołał na niego jeden z podróżnych.
Wówczas wybuchnął gniewny klekot, a skrzydła wzniesione długo machały na wtrącającego się w nie swoje sprawy intruza ruchem rąk wypędzających.
Ptak trząsł się z oburzenia. Widać, czuł on już tęskny, żarliwy, organiczny obowiązek odlotu od tych róż arabskich, od kaktusów na łące rozsianych chwastem okrągłym, od krwistego ciepła tego stokrotnego południa do bladości, do mgieł, błota, promienistych bruzd, kwitnącej szaro czeremchy, strzechy śliskiej i zielonawej jak grzbiet wielkiej żaby zdobycznej...
Już czas, rzeczywiście czas ku dalekiej matce; żegnać przyjdzie ojcowskie objęcia żarliwego Maroka. Dotknięty wypominaniem mu skrytej jego słabości i udręki, długo jeszcze za nami wykłócał się klekotem, tak afrykańskim w swojej bębnowo-grzechotnej twardości. Wkrótce zapewne odleciał zawstydzony.
Bez busoli, kompasu, zegara, mapy, jak anioł-podróżnik, rządząc się tylko natchnieniem, powrócił i stanął nagle na środku swojej strzechy i swego koła w Kieleckiem czy Łowickiem. Stoi i duma o współrozwalonym płowym murze w Rabat czy Marakesz, gdzie róże płaczą afrykańskimi łzami kwietnego, melancholijnego w słońcu haremu.
Bogaczem jest: ma aż dwie ojczyzny, ale pomiędzy nimi legł szaroszafirowy, żmudny, rozłożysty szmat skrzydlatego mozołu, powietrzna rola twarda i niewdzięczna, przygotowana do mechanicznego, monotonnego orania skrzydłami.
***
III
Skowronek trzepoce skrzydłami nad łąką, nie jak ptak, ale jak ćma dzienna na szybie niebieskiego przestworza.


Maria Pawlikowska- Jasnorzewska

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz