Kości, bezradnie pod murawą trwacie,
A czas przechodzi po mnie i kaleczy
Serce ze wszystkim żyjące w rozbracie.
Gniewa mnie w tobie maj, auro niebieska,
Dla beznadziejnych posępny jak klęska!
Wszędzie, gdzie ludzie widzą nieskończoność,
Dostrzegam tylko duszny dach nad dachem -
Zieloną gałąź, gdzie dojrzewa gniazdo,
Pod jesień wicher ułamie z rozmachem.
To, co związały namiętność i rozum,
Los rozwiązuje z okrucieństwem błahem...
- Tu, gdzie się wszystko rwie, niszczy i zmienia,
Byłam źrenicą boskiego marzenia.
Maria Pawlikowska-Jasnorzewska
ilustracja: http://www.peterwestermann.com/store/
Jedno co mi się chce napisać pod tym wierszem, to stwierdzenie faktu, że tworząc go, zaliczała jakiś gigantyczny dół.
OdpowiedzUsuńWspółczuję, bo jeszcze pamiętam, jak to boli.
Ona była chronicznie chora na Miłość! Nie wyobrażam sobie tego! Ja bym w takim stanie nie dożyła 30-tki! Poważnie
Nie wiem, kiedy pisany był ten wiersz (zaraz postaram się to sprawdzić), dla mnie jednak nie oznacza "dołu". Jest jakby podsumowaniem, stwierdzeniem faktu upływającego czasu, który niszczy wszystko z wyjątkiem MARZEŃ i tej DUSZY, o której Szymborska wspomina. Tak, Lilka była chronicznie chora na Miłość, ale taką, do CAŁEGO Świata (no może nie kochała tylko pająków- ich się bała ), do ludzi i stworzeń małych i dużych, do Ziemi, Nieba i Powietrza. O wszystkim pisała z wielką MIŁOŚCIĄ.
OdpowiedzUsuń